autor: Zofia Anna Pawłowska-Jarosik
Na co czeka ZUS
Szybciej, więcej, więcej, lepiej!
Mięso wzmacnia! Cukier krzepi!
Rano kawa dobrym lekiem -
czarna, albo z chudym mlekiem.
Wnet postawi mnie na nogi
i rozproszy nastrój błogi,
co po nocy we mnie tkwił.
Da energię, pełnię sił!
I już jadę w tamtą stronę,
tam me firmy położone.
Cztery starsze są na trasie.
Piątą tworzę w międzyczasie.
Wszystkie mocno dzierżę w dłoni,
nikt mnie w pracy nie dogoni!
Nie popuszczę ni na chwilę -
tyle szmalu! SZMALU TYLE!!!
Czas to pieniądz, więc w podróży
niech dyktafon mi posłuży.
No i zestaw słuchawkowy.
Taki głośny zestaw, nowy
z telefonem wypasionym,
to głos niesie w cztery strony.
Aż tu nagle coś z daleka
przyszło... To na co nie czekał...
Otworzyło dłonie obie -
on już palce splata w grobie.
Morał? Morał taki stąd wynika -
nie baw się w pracoholika,
bo wspomnieniem będziesz człeka,
a ZUS tylko na to czeka,
by twe składki pokrył kurz.
I by zapomniano już,
że ktoś wpłacił tak niemało
i że tyle pozostało.
Gdyby z grobu wstał na chwilę,
to by westchnął... SZMALU TYLE!...
Znowu jesień
Znowu jesień, bo gawrony
zasiedlają drzew korony.
Dnia ubywa, jak wina nad ranem w kielichu...
Nikt nie płacze, tylko niebo, że tak lato odeszło po cichu...
Za romantyzm czasem się płaci lub gdzie są granice rozsądku
Płonie ognisko i szumią knieje
drużynowy podjął śpiew.
My słuchamy jakże pięknie
śpiew ten niesie się wśród drzew.
Mrok gęstnieje, jakieś zjawy
z mgły wychodzą, idą tu...
Głowa ciąży, a powieki -
one pragną tylko snu.
Wokół cisza już nastała,
jak mrok spadała powoli.
Tylko ogień nie był cicho
i z niewoli się wyzwolił.
Poszedł śmiało po źdźbłach trawy,
gdzie pod sosną leżą szyszki,
strzelił w górę petardami
i pobudził hukiem wszystkich.
Ochotnicza straż przybyła,
naprzód poszły pierwsze wody,
a komendant z policjantem
podliczają wstępnie szkody.
No to biwak się nie udał -
zdementował prokurator.
Zatem panie drużynowy
jako szef odpowiesz za to!
A poza tym, kto to słyszał
by rozpalać ogień w lesie!
Wszak wiadomo, że natychmiast
wiatr po lesie go rozniesie!
Ale przecież jest w piosence,
że są knieje i ognisko -
myśleliśmy... las daleko,
a ognisko przy nas, blisko...
Morał tego bardzo krótki
więc napiszę go od ręki:
słuchaj szefa, lecz nie wtedy
gdy stare śpiewa piosenki.
Spotkanie z przeszłością
O! Poznaje tę aleję wysadzaną bukami... Ależ duże porosły...
A tam, na prawo dziadek posadził świerki, jodły i sosny.
W tym iglakowym zakątku maślaki się srebrzyły jesiennym świtem,
jak rozsypane monety.
Dziś tam pusto, chwastami zarosły martwe pieńki,
nie ma już iglakowego zakątka, niestety.
Po spalonym dworku pozostały tylko dwie poczerniałe kolumny.
On musiał stąd zniknąć, bo był polski i jak Polacy - dumny.
A tu ślad po saloniku... Pamiętam, był tam fortepian i drzwi na taras
i widok aż po sadzawki brzegi.
Na prawo zaś sad, który pielęgnował ogrodnik,
w nim drzew długie szeregi.
Owoce podkradali chłopi, ale drzew posadzić nie chcieli.
Jadali żur i ziemniaki no i czasem kapustę przy niedzieli.
W kącie, obok pieca kusił zacier - latosie żytko
i choć jeszcze nie odstany i jeszcze za młody,
potrząsał już z rana, zwalał z nóg bardzo szybko
i na miedzy spać układał, na kępie maków dla wygody.
A gdy jeszcze przyszło zachłyśnięcie ideą komuszą,
co w połączeniu z ciemnotą wybuchło i szarpnęło duszą,
do głosu doszły ostre kosy i noże i martwe padło dobre słowo.
I nic już nie zostało. Tylko krew tych, co zapłacili głową...
O! A oto i sadzawka - dość głęboka kiedyś była,
dziś jest równa z powierzchnią - pomordowanych Polaków mogiła...
Przyjechałeś dziadku by im pomóc? I te wszystkie zbrodnie darujesz?
Widzisz wnusiu - jam jest Polak! Gdy dorośniesz zrozumiesz, jak to zobowiązuje.