autor: Zofia Anna Pawłowska-Jarosik
Ludzie i taborety
Człowiek, to sól ziemi, należy go szanować,
wychwalać urodę, mądrość,
pomniki budować.
Co innego taborety. Tym można wiele obiecać
i nie dotrzymać słowa.
Wszak to tylko sprzęt kuchenny,
obca im ludzka mowa.
Można taboret nakryć serwetką
by udawał, że jest stolikiem,
a za chwilę wyśmiać,
że przecież, naprawdę jest nikim.
A ja, choć ciągle udowadniam człowieczeństwo
i mową i gestem
Coraz częściej, tak sobie myślę,
że taboretem jestem.
Co nas czeka
Popatrz w górę, w drzew korony,
tam żyje małpia rodzina.
O! - właśnie ojciec się zbudził.
Choć jeszcze wczesna godzina,
żonę wysłał, aby szybko
zimny browar mu przyniosła.
I niech z nim nie dyskutuje,
prośba męża to jest rozkaz!
Pilota utrzymać nie może,
tak go po wczorajszym suszy.
I tu rodzi się pytanie,
po co pilot w takiej głuszy?
A więc po to, aby poznać
kto jest stada przewodnikiem.
Bez kufelka i pilota
wszak wiadomo - jest się nikim.
Puste puszki z drzew spadają
jak gwiazdy z letniego nieba.
Humor wrócił, bo prócz piwa
małpom niewiele potrzeba.
Radość niesie się po lesie
wzbogacana rytmem rap.
Tango padło, walc gdzieś zginął,
chcesz miłości, to mnie złap!
Szybki numer na parterze
potem powrót w drzew korony.
Niepotrzebne ślubne suknie
ani fraki, ni welony.
Żadne motto Słowackiego,
Mickiewicza, ni Norwida
do nadrzewnej egzystencji
im zupełnie się nie przyda.
Nie wiem, czy winnam się martwić,
czy płakać, czy tylko smucić,
bo czuję tak, że niebawem
na drzewa nam przyjdzie wrócić.
A zatem może niedługo
w hamaku z lian i liści
śnić będziemy, by się dorwać
do bananów złotej kiści.
Polesia czar
Polesia czar to ciepły oddech jeziora przed świtem
i mgły, jak kłębki wełny co wypadły z dłoni.
I knieje, w których ścieżki zarosły, bo dawno nieprzebyte
i chmury błękitne wiatr po niebie goni.
Południe pracowite skąpało trawy w chłodnej rosie,
drzewami potrząsnęło, pootwierało kwiaty
i zbudziło pszczoły, co drzemały we wrzosie.
A gdy to spostrzegł pewien żuk włochaty
zameldował posłusznie - Ja już wstałem, już nie śpię!
Po czym powrócił do swej z sitowia chaty
mrucząc pod nosem - Przecież jeszcze jest wcześnie.
Sowa skonstatowała - Z tym dniem to tylko zawracanie głowy!
Nie lubię dnia, nie lubię bezczynności.
Jestem głodna! Czekam nocy, chcę się udać na łowy!
A ponad to właśnie nocą spodziewam się gości.
Na wzgórzu cmentarz, krzyże pochylone, przy mogile mogiła...
Nieopodal jabłonie kwitną, jak ziela na kraterze...
To przecież tak niedawno, gdy tu jeszcze wieś była
i wojsko w polskich mundurach stało na kwaterze.
Zginęli wszyscy, wierni Ojczyźnie i wschodnim rubieżom,
bo bandyckie noże poderżnęły im gardła...
A gdy już wieś spłonęła, to w hołdzie poległym żołnierzom,
cisza jak kir najczarniejszy na długo zapadła...
Od tej pory szepty słychać brzmiące jakoś swojsko...
Wróć tu Polsko... Wróć tu Polsko... Wróć tu Polsko...!
Impresje pogodowe
Marzec zasypany śniegiem,
jak piaskiem Błędowska pustynia...
Winna dawno być już wiosna,
lecz jej jeszcze tutaj nie ma.
Przyjdzie kwiecień, co to zimę z latem splata.
Niechby chociaż splótł się z wiosną,
bo jeszcze daleko do lata!
W maju - biało! I niestety mroźno wszędzie,
aż się boję, że być może
w "letnim" czerwcu też tak będzie.
W lipcu śnieg i pełnia zimy,
w sierpniu także nie ma lata.
Lecz to przecież nic dziwnego,
bo od grudnia trwa powolny koniec świata!
A ty tak myślałeś sobie: przyjdzie woda, albo ogień,
pewnie jakiś wybuch wielki...
A tu Świat umiera w ciszy, smutku,
nie czas więc na fajerwerki.