autor: Zofia Anna Pawłowska-Jarosik
Do Wojtusia
Na Wojtusia, z paleniska iskierki mrugają,
a gdy się już namrugają, to w popiół spadają.
Żal iskierek Wojtusiowi, że żyją tak krótko.
Na fotelu, przy kominku usiadł i cichutko,
sącząc drinka tak rozmyślał: "Muszę iskrom pomóc.
I wyłapię je dokładnie, nie oddam nikomu.
Tylko do mnie mrugać będą, bo są mą własnością..."
Dłonie złożył, jak dwie muszle i chwytał z radością
przez czas jakiś. A co to? Parzą iskry wredne!
Oj, Wojtusiu pomyśl sobie, czy to było ci potrzebne?
Zapamiętaj taki morał, co z treści wynika -
by po drinku nigdy nie kłaść rąk do popielnika...
Szła dzieweczka do laseczka
Szła dzieweczka do laseczka poirytowana.
Jakieś huki, strzały, krzyki od samego rana
niosą się po okolicy, echo im wtóruje,
pewno znowu myśliweczek po lesie harcuje.
A w tym lesie dzik jest jeden, słownie jedna sztuka.
Smutny bardzo, bo uparcie - wciąż drugiego dzika szuka.
Ale co to? Dwie ambony, parking na polanie...
O, kochani! Tu jest las i niech tak już zostanie!
Więc na razie, bardzo proszę - zaraz sprzątnąć mi to!
I wygnała myśliweczka z całą jego świtą.
Bo dzieweczka nie odpuści, dzieweczka zawzięta,
jak trzeba - przegoni z lasu nawet prezydenta.
Paw wiosną
Ciepły powiew zbudził pawia,
do kurnika weszła wiosna.
Dumnie zamiótł świat ogonem,
bo przez zimę wydoroślał.
Puszył się nadymał, stąpał
i tokował i tokował...
A za płotem przyczajony
lis go bacznie obserwował.
Krew się w ptaku gotowała
buzowały też hormony
bo pawiczki młode spostrzegł,
a on przecież szukał żony.
Wszystko szło już ku dobremu,
paw się właśnie zdecydował,
aż tu nagle lis wyskoczył -
ten, co się za płotem chował.
Zimna kąpiel im przerwała
apetyty i zaloty,
paw zmoczony, lis zmoczony,
więc minęły im ochoty
na podrywy i konsumpcję,
marzą tylko o ręczniku.
Ale skąd się wzięła woda?!
Tyś to sprawił ogrodniku!
Paw się złości, trzęsie, tupie,
głos podnosi już do krzyku -
Mnie polałeś, a nie trawnik,
zapomniałeś o trawniku!
Jakiś piękny, takiś głupi -
tak ogrodnik mu odpowie. -
Gdybym nie interweniował w porę -
już by było po twej głowie!
Morał tego oczywisty, bo jasno z treści wynika,
gdy wybierasz się na randkę weź ze sobą ogrodnika!
Wierszyk infantylny
Dwa zajączki Kic i Mic
nie umiały nic a nic.
Bawiły się, jadły i spały
i po łące wciąż kicały.
W lesie, tym, co obok łąki,
już od rana, pszczoły, bąki
uwijały się brzęczały,
bo na zimę miód zbierały.
Dzieci mrówek dawno w szkole,
a żuk gnojarz spulchnia role,
lisy nory pogłębiają,
dzieci swoje w nich chowają.
Miś brunatny tłuszczyk wiąże
i dogląda żony ciążę.
Napracował się nie mało
by się stadko powiększało.
Nawet grzyby dobrze rosną,
te pod rosochatą sosną.
Szaraki, bez pracy, szkoły
Oj! - wyrosną na matoły.
Jesień, więc bilansu czas.
Na polanie cały las
zebrał się, by liczyć zyski -
uczciwie obdzielić wszystkich.
Zające też z łąki przybyły,
w kolejce się ustawiły
po należną zysku część,
ale zobaczyły pięść
i gwizdy ze wszystkich stron -
Leniom my mówimy won!
Tak zwierzęta się zmówiły
i szaraki wygoniły.
Tylko sowie trochę żal,
że tak pójdą sobie w dal.
Poradziła zatem by,
w stronę miasta razem szły.
Tam w pewnym okrągłym domu,
nie będą znane nikomu.
Tam będą codziennie przemawiać
i że są mądre udawać.
Idą i tak myślą sobie:
"Przecież nic nie mamy w głowie.
Co to będzie, co się stanie,
gdy spytają o powstanie,
kiedy było, które, jak...
Wiadomości nam tych brak!
Ale co tam,jakoś będzie
takich, jak my spotkasz wszędzie."
Posłuchały rady sowy -
teraz układają mowy,
od czasu do czasu głosują,
dobrze się w tych rolach czują!
A ja, na letnim spacerze
szukam, lecz już w to nie wierzę,
abym w lesie lub na łące
napotkała gdzieś zające.