Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

Spotkania z poezją - Smutne refleksje (część 3)

autor: Zofia Anna Pawłowska-Jarosik

Ce la vie

O, już kawa w kuchni kapie,
a ja jeszcze na kanapie.
Zapach jej dochodzi wszędzie
i śniadanko zaraz będzie.

Śniadaneczko do łóżeczka
mężusiowi da żoneczka.
Do jakuzi szybko, chlup
masaż pleców, nóg i stóp.

Potem bieg wokół ogrodu,
garaż, bryka i do przodu.
Srebrne Volvo, ma torpeda,
szybciej jeździć już się nie da.

Moja fura za rozstajem
milion zysku rocznie daje.
W głowie planów wiele mam.
Wziąć wspólnika, czy być sam?

Urlop zaklepałem już
sto tysięcy - no i cóż.
Malta tania być nie może.
Słońce, piasek, ciepłe morze...

Gaz do dechy, firma czeka.
Wtem na jezdni cień człowieka.
Och ty dziadzie! Zmykaj stąd!
Nie wyrobię - to mój błąd...

W lewo, w prawo, pisk i trzask...
Dziadek leży, a ja w gaz.
Byle szybciej, byle w przód,
nikt nie widział, toż to cud.

Zderzak do wymiany jest,
popatrz dziadzie, mam ten gest.
Nie obciążę cię kosztami,
niech to będzie już za nami.

Jezdnia zwęża nagle się...
Oj, za szybko chyba mknę!
Słupek jeden, drugi, trzeci,
świat wiruje, auto leci
wprost na drzewo... Olej kapie,
a ja leżę na kanapie...

Ból okropny, cisza wszędzie,
tu śniadanka już nie będzie.
Białe ściany, w głowie biało...
Wstać i pójść tak by się chciało.

Ale jak, gdy nogi brak...
Jak mam żyć, no powiedz jak?
Korytarzem dziadek drepcze
i pacierze cicho szepcze.

Pytasz synku, jak masz żyć?
Lecz tymczasem dam ci pić.
Dziadek pragnie pomóc mi
czy to może mi się śni?

Skąd ty dziadku tutaj, skąd?
Ano popełniłem błąd.
Byłem, gdzie nie miałem być.
Może synku dam ci pić?

I co było? I co dalej?
Dobrze, wody jeszcze nalej.
Ach! Jak ona mi smakuje.
Bardzo, bardzo ci dziękuję.

To nieważne synku drogi,
ja stąd wyjdę - ty bez nogi.
O, już kawa w kuchni kapie,
a ja leżę na kanapie.

Zapach jej dociera dochodzi wszędzie...
Lecz to sen, już tak nie będzie.
To już było, śpij kochanie,
miłość dziadka ci zostanie.

Życie za życia

Właśnie północ z mgły się wyzwoliła,
jak blada topielica
i obchód nocny zaczęła od głównej alei.
Jakaś dusza za nią biegnie
i w zimnym świetle księżyca
zawodzi, jak zwierz ranny, co się schował w kniei...
Tak mnie się schować przyszło - za cmentarnym murem,
wtopić w pochód umarłych w ciszy i skupieniu
i dłonie połączyć z nimi niewidzialnym sznurem...

Lecz świt przyszedł i wszystko zmienił w jednym oka mgnieniu.
Jak krzyk prawdy furtka się otwarła
i weszła rzeczywistość z bezczelnym tupotem.
Dzień nastał, noc do zmierzchu zamarła.
Opuszczam was przyjaciele, ale przyjdę potem.

Czekam zatem dnia końca i w myślach go skracam,
bo właśnie lek znalazłam na moje cierpienia
i w każdą nową noc z radością tam wracam,
bo tam nie doświadczam poczucia odrzucenia.

Moje Wigilie.

Czy wiesz jak wygląda samotność odświętna,
schowana za czerwoną kartkę kalendarza?
Jak panna młoda ubrana w firankę,
zmierzająca odważnie do ołtarza.
Uśmiechnięta, bo przecież nic się nie stało!
I cóż, że nie przyszedł, że nie ma pana młodego...
Nie szkodzi - ona jest dzielna, da radę!
I weźmie ten ślub bez niego!

Ale zamilkły organy, firanka opadła jak kurtyna -
koniec przedstawienia...
Stół, biały obrus, opłatek, nakrycie dla wędrowcy
i cisza, jak pełnia milczenia...

O ! - powietrze zadrżało, ktoś przyszedł...
Ciepło przyniósł w dłoni
i zapalił gwiazdę, którą zgasił świt...
I nic już więcej nie powiem
tylko cyt,cyt,cyt...