autor: Zofia Anna Pawłowska-Jarosik
Mężczyźni i mięczaki
I runęły z wysoka, głucho i boleśnie,
jak ziemia łopatą na trumnę rzucona.
Jak drzewo podcięte, które nie chce polec
i na próżno szuka otwarte ramiona...
Dźwięki syren, co dziś nie do boju wzywają -
lecz do zamyślenia...
Do chwili refleksji, zadumy, modlitwy -
a może tylko skupienia?
A ty? Nie zatrzymasz się choć na chwilę?
Nie uczcisz bohaterów? Nie, to nie twoja sprawa...
Jak dzwon rozbity nie dźwięczy,
tak tobie nie dźwięczą słowa: Polska, Stolica, Warszawa...
Gdzie tak spieszysz? Do domu na kolację?
Tam dużo dobrego jadła,
a powstańców noc, jak zła macocha -
głodnymi do snu pokładła.
Na ciebie czeka kąpiel cieplutka
w relaksacyjnej pianie.
I łóżeczko i wino czerwone
na lepsze zasypianie.
Oni na barykadzie straż mieli,
choć była to już snu pora.
Wpatrywali się w noc czarną, bezkresną,
w tę zimną głębię wieczora...
Ty zasnąłeś bez problemu - to zasługa drinka.
Pachnie ci różana poduszka i lawendowa pierzynka...
Lecz nagle - sen się zerwał, jak taśma
filmowa w najciekawszym momencie.
Gruz się sypie! I huk bomb słychać
i nie pomaga żadne zaklęcie,
by się zbudzić!
Więc zostaje schować głowę pod poduszkę -
lub oddać się do niewoli!
Aż tu przyszło wybawienie -
bo właśnie budzik zadzwonił...
Szczęśliwy powrót
Chmury gdzieś się rozpierzchły,
jak owce przez wilki spłoszone.
Już ma się ku zimie, dzień krótki -
a łąki jeszcze zielone.
Przez te łąki powracał z wojny
polskie żołnierz, w polskim mundurze.
Niepodległość niósł dumnie jak sztandar,
co nad głową wysoko, gdzieś w górze
czerwienią i bielą się mieni -
jak pierwszy kwiat wiosny...
A tu pełnia jesieni...
Dom rodzinny już widzi, zaraz w drzwiach
przeżegna się wodą święconą.
I na kolana padnie przed boskim obrazem
i lampką oliwną, czerwoną,
co świeciła mu w zimnych okopach,
gdzie wokół gwizdały szrapnele.
Gdzie bracia padali, jak kosą podcięci,
a żywych zostało niewielu.
On w szynelu wiatrem podszytym
i w butach, co w szwach popuszczały,
zmęczony, zmarznięty i głodny,
przecież wracał zdrowy i cały.
Jeszcze tylko kurhan odwiedzi,
gdzie powstańców jest wieczny spoczynek -
i radośnie zawoła: Rodacy! Polska już wolna!
Taki wam składam meldunek!
Koniec mitu
Znowu ktoś furtki cmentarnej nie zamknął
i duchy po wsi spacerują miedzy opłotkami...
Z pewnością samotność im ciąży
i choć krótkie chwile chcą być razem z nami.
A może to tylko zmrok zapada niesiony wiatrem z daleka, z drogi końca.
O! Właśnie odszedł ostatni dzień wakacji,
schował się w promieniach zachodzącego słońca.
Już się zielenią, już świecą kocie oczy.
Wracają w pośpiechu po dróżkach i drogach...
W domu czeka biała kolacja, koniec pracy w stogach.
Mlekiem pachnie we wsi, dzwonią bańki,
jakby obwieszczały koniec dnia tego.
Pies kowala wyje do księżyca - coś się stanie z pewnością,
bo to wycie nie wróży przecież nic dobrego.
Noc koszmarami wypełza bezszelestnie,
już króluje niepodzielnie na dworze.
W izbach pod oliwnymi lampkami szepty modlitw słychać...
I daj nam Boże... Daj nam Boże...
Wygasły paleniska i świerszcze za kominami zamilkły,
jak co dzień, niezmiennie
i tylko pies kowala wciąż wyje i wyje,
bo księżyc właśnie wszedł w pełnię.
Świt jeszcze nie całkiem nastał,
gdy zasłoniły go stalowe skrzydła z czarnymi krzyżami.
Nadlatywały z zachodu jeden, drugi, dziesiąty - eskadry za eskadrami.
A potem zgrzyt żelaznych olbrzymów i ślady gąsienic na piasku.
I drwiące spojrzenia najeźdźców wśród kpin, chichotów i wrzasków.
Gdy tak szli myśleli: Toż to zaraz ogarnie nas pusty śmiech!
Ten naród jest ciemny i głupi, to oracze spod słomianych strzech!
My zrobimy tu porządek od dziadka do najmłodszego dziecka,
bo przecież powszechnie wiadomo -
NIE MA JAK KULTURA NIEMIECKA!
A pilot z nawigatorem, gdy wieluński szpital bombardowali,
a była to zbrodnicza decyzja,
z pewnością tak myśleli sobie: "Oj, nie ma jak niemiecka precyzja!"
Potem zaś, gdy w Babim Jarze mózg rozstrzeliwanego dziecka
zbryzgał eleganckie lakierki,
esesman pomyślał: "To tylko ten jeden jest partaczem,
poza nim każdy Niemiec jest wielki!"
A co myślały one, gdy w histeryczno-seksualnym spazmie i szale
wpatrywały się w swojego Furera jak w Boga?
Nie, one nie myślały wcale.
A przecież uchodziły za praktyczne, poważne i mądre
i nie mieszkały pod słomianymi strzechami.
Jakże łatwo dały się omamić i oszukać,
gdzież im równać się z Polkami...
Nadszedł czas bym głośno oznajmiła mieszkańcom mej ziemi -
Mamy prawo wysoko trzymać głowę i obnosić się dumnie przed całym światem!
A mit o niemieckiej jakości niechaj mitem zostanie,
bo jak widać brak powodów, by powtarzać to przesłanie.