Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

Opowieści z dreszczykiem

wspomnienia Klubowiczów

Piotr Zygmunt Kołakowski: Mój ś.p. Ojciec opowiadał taką historię, prawie jak w horrorze. Miał serdecznego kolegę, który niebawem miał brać ślub w kościele św. Józefa na Farnej. Termin się zbliżał, a jego Ojciec był złożony śmiertelną chorobą. Dłużej już nie było można czekać, bo... no, jak to czasem bywa, dłużej już nie było można czekać. Wesele przygotowane, goście zaproszeni i w dzień ślubu ojciec zmarł. Nie można było już odwołać uroczystości, ślub jest kontynuowany - ksiądz akurat wiązał stułę i... W tym momencie do kościoła wleciał czarny kruk, zatoczył koło nad ołtarzem, powiedział kra, kra i wylądował na najwyższym punkcie ołtarza... Goście zamarli... A wszyscy potem mówili, że stary ojciec przyleciał na ślub syna...

Ryszard Łągiewczyk: Jeździłem do Zbyszka B. do Puczniewa, prawie w każdą sobotę po pracy. Na zabawy w okolicy. Czasy były takie, że każdy miał jakiś "gnat" w zanadrzu. NAPRAWDĘ. Wracamy z Małynia. Krawędź lasu. Jakaś szaro-biała cholera unosi się w odległosci ok. 50 m. Zbychu zdrętwiał, ja też, mimo że udawaliśmy, że nie wierzymy w duchy. Kolana drżą, ale do domu trzeba iść. Odbezpieczamy, ładujemy, walimy po 5-6 strzałów i naprzód. Ta cholera unosi się i opada. Resztki strzałów i naprzód. Był wiatr... Dwa worki foliowe po nawozach podnosiły się i opadały. Na cholerę zużyliśmy tyle amunicji???

Piotr Zygmunt Kołakowski: Sprawa CUDU, który miał mieć miejsce na Dubois w latach, chyba, sześćdziesiątych. Szyba w oknie w jakiegoś domku, a raczej jej zanieczyszczenia, miały przybierać postać Matki Boskiej. Podobno waliły takie tłumy, że zadeptano cały ogród, zniszczono ogrodzenie, a szyba zniknęła. Wzywam więc do tablicy moich zacnych współklubowiczów mieszkających w tym firtlu i tych, co są bliżsi perspektywie czasowej, w której to się miało rozgrywać. Może coś dorzucą? A tak nawiasem mówiąc tego typu CUDY mają częściej wymiar socjologiczny, niż religijny. Ale to już inna historia...

Monika Mimiec: Dawnymi czasy było w zwyczaju dzieci straszyć, żeby aniołki z nich wyrosły. Taki światopogląd miała moja kochana babcia czym podnosiła mojej mamie ciśnienie, a mnie fundowała nowe traumy. Stojąc kiedyś na Rudzkiej, na przystanku z babcią - pamiętam to jak dzisiaj - zobaczyłam zgarbioną starowinkę, która miała ze sobą worek. Nic nadzwyczajnego by nie było gdyby ten worek się nie ruszał. Moja kochana babcia zaraz mi wyjaśniła, że jest to Baba Jaga, a w worku ma oczywiście niegrzeczne dzieci, które wywozi do lasu i jak ja będę niegrzeczna to ze mną zrobi to samo! Dacie wiarę ! Długo nie mogłam pogodzić się z tym, że tym dzieciom nikt nie pomógł. Co za trauma...

Piotr Zygmunt Kołakowski: A ja kiedyś za wczesnego Gierka czekałem na tramwaj na trójkątnej wysepce na skrzyżowaniu Rudzka - Pabianicka ( pamiętacie? ze strony Tuszyna jechały tramwaje linii 1,26,42, a Chocianowic - 11, 27 i 41 i trzeba było czekać, który będzie pierwszy). Koło mnie stał jegomośc - niewątpliwy wyznawca Bachusa. Nagle ze strony miasta nadjeżdża tramwaj 42 (dwuwagonowy) i na zakręcie w kierunku Rudzkiej zwalnia. Było gorąco, więc drzwi tramwaju stały otworem. W tym momencie ów jegomość obudził się i zaczyna bieg w kierunku skręcającego tramwaju. Oczywiście nie trafia nawet w światło drzwi i dostaje się po koła. Motorniczy ostro hamuje i po zatrzymaniu pojazdu wychodzi z niego blady jak ściana, ręce mu sie trzęsą... A pijak wygramolił się spod tramwaju i mówi " K...,JAK PAN JADZIESZ!!!! Poza zadrapniami nic mu się nie stało...

Stali bywalcy "Lotniczej" opowiadali mi swego czasu przypadek klienta tego szacownego przybytku, który z zakupioną flaszką gorzały dostał sie wprost po tramwaj. Musiała przyjechać specjalna ekipa z zajezdni w Chocianowicach, aby podnieść wagon. Okazało się, że delikwentowi nic się nie stało i zostało też nienaruszone 1/2 litra. Podobno właśnie po tym wypadku ustawiono barierkę przed torami...

A teraz taka sobie dziwna opowieść, jak ją opowiadam, to niektórzy mi nie wierzą, ale wydarzyła się naprawdę... Otóż w czasie okupacji moja rodzina była wysiedlona i mieszkanie zajęła jakaś familia z tysiącletniej Rzeszy. Jak w 1945 r. powrócili moi, to prawie wszystko było rozszabrowane, ale pozostał po Niemcach wielki klubowy fotel. Jak miałem około 5 lat, widywałem w nim starszą panią w śmiesznym koronkowym czepku robiącą na drutach, z kocykiem na kolanach. Jak opowiadałem dorosłym, to nikt mi nie wierzył. Traf chciał, że około 15 lat temu przyjechał do naszego domu Niemiec - syn ludzi, którzy mieszkali w czasie okupacji w naszym domu. Chciał zobaczyć swój dawny pokój, przejść się po ogrodzie, w którym jako dziecko się bawił. Spotkanie było w duchu pojednania, Ojciec podał mu rękę na pożegnanie, aż ów Niemiec... ujrzał stary fotel i niesamowicie wzruszył się... Okazało się, że w tym fotelu zmarła jego babcia, którą opisał dokładnie tak, jak zapamiętałem swoje dziecięce widzenie... Pamiętam, że jak miałem 5 lat, to nie odczuwałem żadnego strachu. A gdy poszedłem do szkoły, to już nie miałem tego typu "widzeń"... Niestety Ojciec nie potwierdzi, bo zmarł w 2001 r. Ale pamiętam, że zbladł, jak to usłyszał. A ja miałem satysfakcję i powiedziałem : A CO, NIE MóWIłEM !!!

Mariusz Czerwiński: Było to pod koniec lat osiemdziesiątych, gdzieś w okolicach maja, gdy Ruda była zielona. Wybraliśmy się wieczorem z moim "kochaniem", która nie była Rudzianką, na romantyczny spacer po Rudziej Górze. Obserwowaliśmy gwiazdy i dopóki komary nie zaczęły nas kąsać rozwijaliśmy intensywnie nasze zainteresowania astronomiczne. Jednak komary i chłód wieczorny spowodowały, że podjęliśmy decyzję o zejściu z góry. W połowie drogi z góry ogłuszył nas ryk nieludzkiego wycia, porównywalny z jękami stada wampirów. Przestraszyliśmy się oboje strasznie. Okazało się, że moje "kochanie" nadepnęło na rękę jakiegoś pijaka, a że kochanie było w szpilkach efekt był bardzo bolesny dla pijaka, któremu nieco wcześniej "urwał się film". A pijak i tak miał sporo szczęścia, bo dość szybko oprzytomniałem i gdy się podrywał z gleby nie sprzedałem mu prewencyjnego kopa. Gdyby "kochanie" było Rudzianką to wiedziałoby, że jak się idzie na Rudzką Górę, to lepiej założyć adidasy...

Jeden z Klubowiczów opowiedział następującą historię: "Kiedy ma się czyste sumienie można spać spokojnie. Jako przykład podam prawdziwe zdarzenie, które wydarzyło się w domu moich dziadków przed II wojną światową. Dziadkowie mieszkali wówczas przy ulicy Goplany (nazwa obecna). W niedalekim lasku nad rzeczką Gadką popełnił samobójstwo mieszkaniec Gadki Starej. Żandarm, który przybył wezwany na miejsce celem stwierdzenia zgonu oraz trzej koledzy (w tym mój dziadek) podzielili jego pasek i każdy z nich zabrał kawałek ze sobą do domu. Według jakiegoś głupiego przesądu taka "pamiątka" miała przynieść im szczęście. Nie wiem co wydarzyło się u kolegów dziadka, ale po jakimś czasie wszyscy swoje części paska zanieśli na cmentarz na grób nieszczęsnego samobójcy.

Mojego dziadka do zwrotu paska zmotywowały dziwne wydarzenia w domu. Dwukrotnie wieczorem kiedy był sam w domu i czekał na powrót żony z dziećmi, słyszał jak drzwi wejściowe i do korytarza otwierają się, słychać było kroki, które milkły przed drzwiami do kuchni, ale nikt nie wchodził. Za jakąś chwilę babcia z córkami głośno rozmawiając wchodziła do sieni.

Dziadek złościł się, że chcą go nastraszyć, ale zarówno babcia jak i jej córki zaprzeczały. Trzeciego dnia sytuacja znów się powtórzyła, tylko dziadek był jeszcze bardziej zły na babcię. W czasie słownej utarczki, w przyległym pokoju rozległ się hałas przypominający rozbijający się szklany balon i lejące się wino (faktycznie w pokoju na szafie stał balon w którym klarowało się wino). Cała rodzina wpadła do pokoju, żeby obejrzeć szkody i wszyscy zamarli ze zdziwienia, ponieważ nienaruszony balon stał tam gdzie go dziadek postawił. Gdy rodzina w osłupieniu patrzyła na to co zastała w pokoju usłyszeli wszyscy wyraźne pukanie do drzwi, później kroki i znów pukanie do drzwi kuchennych. Kiedy dziadek je otworzył, za drzwiami nikogo nie było, tylko powstający przeciąg zamknął drzwi z kuchni do pokoju. Nic więcej się nie wydarzyło. Dziadek opowiedział wtedy babci o kawałku paska. Podobno dostał od babci taką burę, że już nigdy więcej nawet nie wspominał przy niej o tej sytuacji. Następnego dnia wszystkie części paska zaniesiono na cmentarz. Koledzy dziadka komentowali, że nieboszczyk upominał się o swoją rzecz. Tak więc jeśli mamy czyste sumienie możemy spać spokojnie."