Klub Sympatyków Rudy Pabianickiej

.

rudzka czytelnia

Złoty krzyż. Powieść. (część 2)

Autor: Jurij Lewin, Nikołaj Mylnikow, Swierdłowsk 1961 r.

Od momentu, gdy Arkady Worozcow znalazł się w obozie jenieckim w Litzmannstadt (Łódź), stracił swoje imię i nazwisko.

- Jesteś numerem 612 - oświadczyli mu w kancelarii obozowej podczas procedury przyjmowania do obozu.

Teraz, gdzie by nie poszedł, gdzie by nie pracował, trzy białe cyfry naszyte na jego kaftan obozowy na piersi i na plecach towarzyszyły mu wszędzie.

- Sześćset dwunasty! - Do szeregu!
- Sześćset dwunasty! - Na przesłuchanie!
- Sześćset dwunasty! - Wstać!
- Sześćset dwunasty - Biegiem!

Już na drugi dzień pobytu w obozie Worozcow zobaczył prawdziwe oblicze hitlerowców. W baraku, w którym mieszkał, zostało ogłoszone, że więzień "241", za wykroczenie przeciwko regulaminowi obozowemu został skazany na trzydzieści batów. Komendant obozu nakazał wyrok wykonać w obecności wszystkich jeńców.

Zostali wyprowadzeni na obozowy plac apelowy. Na jego środku ustawiono szeroką ławkę a do niej przywiązali rozebranego do pasa człowieka. Do ławki podszedł postawny, z wyraźnym zadowoleniem, jeden z członków załogi obozu1, z zakasanymi do łokci rękawami koszuli i zaczął rzemiennym biczem chłostać jeńca po plecach.

- Śmiało!, mocniej! - zachęcał go krzykiem komendant. - Niech wszyscy zapamiętają!

Młody i silny żołnierz, żeby zasłużyć na jego pochwałę bił to prawą, to lewą ręką. Wytrenowany w często powtarzających się takich egzekucjach nie mógł "pracować" oboma rękoma, niezależnie od tego czy ofiara leżała czy stała.

- Co on zrobił? - nie zwracając się konkretnie do nikogo zapytał Arkady, kiedy po skończonej egzekucji jeńcy zaczęli się rozchodzić do swoich baraków.
- Widać, że jesteś jeszcze nieuświadomiony - odpowiedział mu nieznany, szerokopierśny, krępy chłopak. - Pożyjesz tutaj, to jeszcze wiele zobaczysz. Tutaj przyjacielu są różni ludzie.

Oglądając się na wszystkie strony dodał:

- Są swoi i inni... Zapamiętaj to sobie!

I szybko wmieszał się w tłum jeńców.

"Kim ty jesteś nieznajomy? - później w swoich myłkach zapytywał Worozcow? Nasz? Więc dlaczego stałeś spokojnie jak bili tego człowieka? Czyżbyś przywykł do tego?... Ale dlaczego są tu "swoi" i "inni"? Zastanawiałeś się nad tym? Ja też teraz już będę "szczwanym lisem" i będę uważał".

Od tego dnia Worozcow długo nie widział szerokopierśnego chłopaka. Chyba dlatego, że mieszkali w różnych barakach.

W końcu miesiąca, na placu apelowym, na którym wychłostano za nieposłuszeństwo "dwieście czterdziestego pierwszego", odbyło się "szkolenie polityczne" - "politinformacja", jak nazywano tego rodzaju zebrania w Związku Radzieckim (10). Lagrowy propagandysta informował zgromadzonych jeńców o niedalekim zwycięstwie nad Armią Czerwoną. Następnie dokładnie i z radością w głosie prezentował położenie "zwycięskich" wojsk niemieckich na froncie wschodnim.

Stojący wśród tłumu jeńców Worozcow zauważył szerokopierśnego chłopaka. Ten uważnie słuchał "propagandysty". Z daleka nie można był rozpoznać czy przyjmował za prawdę jego przemówienie czy nie.

"Jak ludzie potrafią się maskować - pomyślał Worozcow. Wszyscy są tacy jak on? Pogadać z nim na uboczu? Ale co dalej? Nie! Powstrzymam się na razie od takiej pośpiesznej znajomości".

Kiedy zgromadzeni jeńcy zaczęli się rozchodzić po zakończeniu "szkolenia politycznego", Worozcow wmieszał się w tłum, żeby nie spotkać się z chłopakiem, ale ten zauważył go jednak, dogonił i cicho zapytał:

- Co sądzisz o tym?
- Nic nie sądzę, posłuchać można. Wszystko to są bezczelne kłamstwa.
- Dlaczego kłamstwa? - spytał chłopak.
- Pożyjesz, jeszcze nie jedno usłyszysz...

Dalszą rozmowę przerwali przechodzący z tyłu obozowi "agitatorzy".

"Podoba mnie się ten człowiek - stwierdził Worozcow, siedząc później na stopniach swojego baraku. Jeżeli byłby "podstawiony", to nie powiedziałby tego wprost. A on "wali prosto z mostu". Eh, żeby tak móc zajrzeć do wnętrza duszy człowieka. No nic to. Pożyjemy - zobaczymy...".

Po miesiącu od przybycia do obozu Worozcow został przeniesiony z baraku kwarantanny do zwykłego.

Był ciepły, księżycowy wieczór. Worozcow wyszedł na zewnątrz z dusznego baraku. Tu założywszy ręce za siebie podniósł do góry głowę i uważnie patrzył w jasne, rozgwieżdżone niebo. W tym momencie podszedł do niego szerokopierśny chłopak i wprost spytał:

- Na spacer się wybierasz?

Worozcow wzdrygnął na to niespodziewane spotkanie, ale zobaczywszy znajomą twarz podał mu rękę i nie śpiesząc się odpowiedział:

- Tak, chciałbym. Na wprost.... Tylko, ale widzisz, jak w piosence. I cichy, głębokim głosem zaśpiewał:

Chciałoby się na wolność,
ale łańcucha nie mogę przerwać...

- Jest i inna piosenka wtrącił chłopak:

Kto chce, ten sięgnie celu
Kto szuka, ten zawsze znajdzie...

- Tak, i to prawda - przyznał Worozcow.
- Poznajmy się - zaproponował rozmówca i przedstawił się. - Aleksander Kuzniecow, porucznik, pilot.
- Lejtnant Worozcow. Też pilot. Ze słonecznej Udmutrii (11). Zakończył z uśmiechem swoją prezentację.
- Prawie krajan! Ja pochodzę z Baszkirii.

Tego wieczora obaj piloci długo rozmawiali o stronach rodzinnych, wspominali czas nauki w szkołach średnich i na akademiach lotniczych, opowiadali sobie jak dostali się do niewoli, jak znaleźli się w łódzkim obozie.

- A myślałeś o ucieczce? - Pod koniec rozmowy spytał wprost Kuzniecow.
- Nie. A czy to jest możliwe? Zainteresował się Worozcow.

Kuzniecow przysiadł obok niego w kucki i oglądając się na boki powiedział:

- Tak, dziś przedefilowałem dziesięć razy wokół baraku. To, rozumiesz, w sumie dwa kilometry. Ani razu nie zatrzymałem się. A poganiał mnie wachman pejczem. Na ostatnim okrążeniu ledwo już podnosiłem nogi. Jak zakończył się ten "spacer" cała godzinę leżałem bez ruchu ze zmęczenia.
- A za co cię tak pognał? - spytał Worozcow.
- Za skargę na śmierdzącą zupę.

Rozmawiając podeszli do drzwi baraku.

- Bądź ostrożny - szepnął Kuzniecow. - Donosiciele są wśród nas. Tu nazywamy ich "podrzutkami". Spotkasz takiego, dowie się o twoich planach i doniesie komu trzeba. Dadzą mu za to kawałek koniny, a tobie 20 - 30 batów, żeby tylko tyle...

Na drugi dzień o nowym znajomym Aleksander Kuzniecow opowiedział swemu przyjacielowi, Konstantynowowi Biełousowowi. Ten poradził:

- Działajcie, działajcie. Ale spokojnie, bez pośpiechu. Jeżeli będziecie chcieli, to służę swoją radą jako starszy.

Podczas obiadu Kuzniecow znowu spotkał się z Worozcowem. Usiedli w kucki oparci plecami o przeciwpożarową beczkę z wodą. Jedli milcząc. Wychłeptawszy z menażki całą zupę Worozcow chmurno zauważył:

- Ani jednego ziarenka kaszy nie znalazłem...
- Ty przyjacielu nie szukaj go - poradził Kuzniecow - W zupie, według obozowego przepisu na nią, kasza nie przewidziana. Dobrze, jeżeli chociaż kawałek koniny znajdzie się w niej.

Teraz nowi znajomi spotykali się każdego dnia. Wiele z sobą rozmawiali na różne tematy, często wspominali strony rodzinne i od tego robiło im się lżej na duszy.

W pewnym momencie Kuzniecow wprost spytał Worozcowa:

- Nie czujesz wewnętrznie potrzeby ucieczki? Uciec od tej hitlerowskiej katorgi?
- Tak, jak by to powiedzieć, "rada by dusza do raju, ale Grecy nie puszczają" - odpowiedział Worozcow. - Ale ciężko stąd uciec, chociaż gotów jestem podjąć jakiekolwiek ryzyko, jeżeli byłoby to potrzebne. Mam jedną myśl...
- To bardzo dobrze - odparł Kuzniecow, pogadajmy o ewentualnej drodze ucieczki. Też coś niecoś zaplanowałem...

Postanowiwszy razem o ucieczce, żeby nie wiem co się stało, Kuzniecow zawiadomił o tym Bielousowa.

- Ciebie Konstantynie Emilianowiczu nie zostawimy. Wyzwolimy cię, inaczej zginiesz tu. Ty nikniesz w oczach.
- Nie obiecuj niemożliwego - obruszył się Biełousow. - Ja swój los znam. Jeśli uda ci się i dostaniesz się do ojczyzny, powiedz mojej rodzinie: "staruszek" był radzieckim człowiekiem do samej śmierci. Nie przekupili go ani lepszym jedzeniem ani pieniędzmi.

Po pewnym czasie Konstantyn Biełousow, nie wiadomo przy pomocy kogo, jakim sposobem, zdobył dwa podniszczone, ale jeszcze w miarę porządne, kombinezony robocze. Następnie w dniach, kiedy z powodu choroby nie chodził do pracy, ukradkiem uszył dwie czapki ze starych, wypłowiałych na słońcu szmat. Kiedy wszystko było gotowe dał Kuzniecowowi ostatnią radę:

- Jeżeli zdecydujecie się uciekać, nie uciekajcie na wprost. Od razu was schwytają. Próbujcie dostać się w pobliże fabryki Geyera i tam spotkać tego robotnika, którego poznaliśmy jak tam pracowaliśmy. On wam powinien pomóc.

Przez kilka kolejnych dni Kuzniecow i Worozcow chodzili do pracy poza terenem obozu w zdobytych kombinezonach, które zakładali pod jenieckie ubranie. Ale nie znajdowali okazji do ucieczki.

W następnym tygodniu Aleksander powiedział do Arkadego:

- Nie ma czego czekać. Jutro uciekamy...

Na drugi dzień (było to 9 października 1942 r.) pożegnali się z majorem Biełousowem. Stary, zaprawiony w bojach oficer, nie wytrzymał wzruszenia, jakie go opanowało i po prostu zapłakał.

- Połamania nóg - tym przysłowiem przez łzy życzył Konstanty Emilianowicz im powodzenia w ucieczce. - Mam nadzieję, ze wszystko będzie w porządku. O mnie nie myślcie. Wrogowie mnie złamią, nie tego nas uczyli.

Było wcześnie rano. Miasto leniwie budziło się. Mżył jesienny, dokuczliwy, mdły deszcz. Ciężkie chmury zasnuły niebo na dłuższy czas.

Ruszyły pierwsze tramwaje. Wśród nich i ten, który przyciągał zawsze uwagę mieszkańców Podczas swojej jazdy nie zatrzymywał się na żadnych przystankach pośrednich zmierzając prosto do celu. To był wagon "więzienny", z zabitymi deskami szybami. Między innymi wożono nim do pracy w mieście jeńców ze stalagu "Luft 2" w Rudzie Pabianickiej. Dziś znowu zatrzymał się z piskiem hamulców przed fabryką obuwniczą, w której obecnie pracowali Kuzniecow i Worozcow (12). Z jego stopnia zeskoczył wachman w ceratowej pelerynie i gromkim głosem krzyknął:

- Schneller, schneller!

Jeńcy szybko wyskakiwali z wagonu i równie szybko kierowali się ku fabryce. Deszcz nasilił się. Przysłowiowy kamień podsunął się pod gardło Kuzniecowowi na myśl o tym co niedługo miało się stać, jednocześnie wspomniał majora Biełousowa, który pozostał po drugiej stronie jego dotychczasowego losu, i prawie na jawie odczuł ciepło uścisku jego dłoni podczas pożegnania. Czy spotkamy się jeszcze kiedykolwiek? – zadumał się przez chwilę.

Kuzniecow przeszedł wraz z innymi jeńcami przez portiernię. Stąd część z nich udała się na stanowiska pracy, na których już pracowali, inni zostali rozdzieleni na nowe: jedni kopali rowy, inni nosili drzewo do zabezpieczenia ich ścian, jeszcze inni pracowali przy budowie dróg na terenie fabryki. Ochrona, uciekając przed deszczem, przytuliła się plecami do ściany głównego budynku fabrycznego. Kuzniecow z Worozcowem zostali przydzieleni do noszenia kamieni na tragach (nosiłkach). Nosząc je zaczęli uważnie śledzić wachmanów i wypatrywać dogodnego momentu ucieczki. W pewnym momencie jeden z nich przeszedł obok z uznaniem patrząc na niesione przez nich solidne kamienie. Śpieszył się pod dach, dla ukrycia się przed deszczem. W pewnej chwili nadarzył się dogodny moment dla realizacji ich planu, kiedy poszli po kolejną partię kamieni złożonych pod stołówką fabryczną.

- Nakładamy kamienie, ale wolno, nie śpiesz się - powiedział Kuzniecow - i wszedł do stołówki.

Za chwilę i Wrozcow, zostawiwszy nie do końca załadowaną tragę, ruszył za nim. Kuzniecow w tym czasie usiłował otworzyć znajdujące się tu jedno z okien. Nie otworzyło się! Spróbował to samo z drugim. Udało się! W międzyczasie w stołówce pojawił Worozcow.

- Zrzucaj te łachy obozowe - rozkazał Kuzniecow.

W mgnieniu oka obaj zrzucili je z siebie i zostali w ciemno-szarych kombinezonach roboczych przygotowanych przez Biełousowa. Nałożyli też na głowy ciemno-wiśniowe berety, które mieli w kieszeniach i jeden za drugim wyskoczyli przez okno na ulicę. Serca biły im przyspieszonym rytmem. Czyżby już są naprawdę wolni? Tak! Żegnajcie druty kolczaste, kraty w oknach baraków, gołe prycze...

Przypisy:
(9) W oryginale Autorzy użyli tu i w innych miejscach słowa esesowiec, co jest kompletnym nieporozumieniem, ponieważ obóz ten nie miał nic wspólnego z SS. Był obozem administrowanym przez Luftwaffe. Użycie tego słowa tłumaczy styl ówczesnej propagandy rosyjskiej o opisach działań niemieckiego nazizmu na przeełomie lat 50-tych i 60-tych XX wieku. W tłumaczeniu we wszystkich takich przypadkach przyjęto określenie "członkowie załogi obozu" jako zgodne z faktami histrycznymi.
(10) Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich (ZSSR), w skrócie Związek Radziecki – ówczesna nazwa Federacji Rosyjskiej.
(11) Udmurcka Socjalistyczna Republika Rad.
(12) Według dzisiejszego układu sieci tramwajowej w Łodzi, więźniowie wsiedli do wagonu "więziennego" na ul. Pabianickiej przy Odrzańskiej (dwa przystanki za "Ikeą", jadąc w kierunku centrum miasta).